sobota, 6 lutego 2016

Rozdział 4






      To wydarzyło się poprzedniego lata. Wraz z Tommym, Joshem, Markiem i Chrisem byliśmy na domówce u Judy, która słynęła z imprez tego typu. Zapowiadało się naprawdę miło. Kolorowe drinki, basen, dobra muzyka. Próbowałam wtedy nie myśleć o mojej niedawnej kłótni z Jamie'em. Jednak się to nie udało, ponieważ mimo wszystko on również przyszedł na imprezę. Nie byłam na niego z tego powodu zła. W gruncie rzeczy nie mogłam mu zabronić przyjść na zabawę. Jednak wolałam, żeby go wtedy nie było. Nie ochłonęłam po kłótni, on z resztą pewnie też nie do końca. Ale jednak. Przyszedł.
 - Możemy porozmawiać?... - Położył dłoń na moim ramieniu. Widziałam zmieszanie na jego twarzy, choć więcej było w niej zdenerwowania. Jego usta wykrzywiły się w dziwnym grymasie.
- To nie jest dobry pomysł, Jamie - odpowiedziałam stanowczo, ale spokojnie. Naprawdę nie miałam ochoty na rozmowę z nim.
- Wysłuchaj mnie chodź raz do końca - odrzekł chłodno, ześlizgując rękę z mojego ramienia na nadgarstek. Owinął go porządnie dłonią i palcami. Nie był to bolesny uścisk, ale dość silny.
- Po tym wszystkim, masz jeszcze odwagę mi rozkazywać!? Naprawdę, Jamie? - Moje usta uformowały wąską linię. Wiedziałam, że to właśnie tak się skończy. Nie powinniśmy ze sobą rozmawiać, póki nie ochłoniemy.
- Po prostu musisz mi uwierzyć, że to wszystko nie tak...
- "Wszystko nie tak"?  W ten sposób będziesz się tłumaczył? Chodź raz w życiu mógłbyś nazywać rzeczy po imieniu - Mimo iż byłam zła, przemawiała przeze mnie niewyjaśniona łagodność.
- Musisz uwierzyć! Nie wiem, kto naopowiadał ci tych bzdur, ale to wszystko nie prawda! - Jego popielato niebieskie oczy pociemniały. Żyła, ciągnąca się po jego szyi, wybijała szybki rytm. Widziałam, jak energicznie pulsuje pod cienką skórą.
- Jak mogę ci uwierzyć!? Zdradziłeś mnie! - wykrzyczałam przez łzy. Czułam kropelki potu spływające po prawej skroni. Mój krzyk gubił się w śród rozmów, śmiechów, okrzyków gości i muzyki wydobywającej się z głośników - Zostaw mnie.- Wyswobodziłam nadgarstek z jego uścisku i ruszyłam w tłum, w poszukiwaniu chłopaków. Odnalazłam ich po dziesięciu minutach, siedzących na brzegu basenu. Szybko wytarłam załzawione oczy, uważając na makijaż, oraz powachlowałam je dłonią, podobno ten trik pomaga. Chwiejnym krokiem podeszłam do przyjaciół.
- Blado wyglądasz - stwierdził Chris - Coś się stało?
- Nie - skłamałam, siląc się na jak najbardziej naturalny uśmiech - Wydaje ci się. - Machnęłam ręką.
Jednak Thomas zauważył. Widziałam to po jego wyrazie twarzy. Lecz, ku mojemu zdziwieniu, nawet się nie odezwał. Nie mógł wiedzieć, że rozmawiałam z Jamie'em, na pewno nie... Nikt z naszej paczki prędzej go wtedy nie widział, poza mną. A więc, co mu chodziło po głowie? Nie wiedziałam.
      Impreza rozkręciła się na całego, a smutek po kolejnej sprzeczce z chłopakiem coraz bardziej niknął, w miarę spożywania kolejnych drinków. Fakt, nie powinnam pić w tak młodym wieku, ale cóż, takie już czasy, czyż nie?
      Siedziałam przy Joshu na brzegu basenu, obserwując, jak światło podwodnych lampek otulało moje łydki. Pamiętam, że Thomas wraz z Markiem i Chrisem poszli po drinki. Czekaliśmy na nich dość długo, więc zaproponowałam Joshowi, żeby poszedł ze mną ich poszukać. Zgodził się, tłumacząc, że ich nieobecność również go martwi. Przedzieraliśmy się przez tłum ludzi, wirujących na parkiecie. Aż mdliło od mieszanki przeróżnych perfum - od nut owocowych po kwiatowe i drzewne.          Nagle usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Po chwili poczułam, jak na parkiecie robi się więcej miejsca. Ludzie przestali tańczyć i odsunęli się w bok. Usłyszałam dwa znajome głosy i  zobaczyłam Jamie'go wraz z Thomasem. Szarpali swoje ubrania i okładali się pięściami. Jamie w ręku trzymał pękniętą szyjkę szklanej butelki. Intuicyjnie mój wzrok powędrował na Sangstera. Jego policzek był rozcięty. Nie mogłam na to patrzeć. Podbiegłam przed siebie, próbując wejść między nich i ich rozdzielić.
- Co wy do cholery wyprawiacie!? - krzyknęłam, będąc między nimi. Czułam gorąco, jakie od nich biło. Oboje mieli przyśpieszone oddechy.
- Rosie, odejdź stąd! – warknął Jamie, po czym zamachnął się nade mną i uderzył Tommy'ego. Wyszczerbioną szyjką butelki drasnął go w ramię. W tamtym momencie próbowałam zignorować to, że nazwał mnie Rosie. Zawsze mówił do mnie Ross, ale nie Rosie…tak mówił jedynie Tommy.
- Zostaw go! - Próbowałam zasłonić Thomasa swoim drobnym ciałem, z bardzo marnym skutkiem - Uspokójcie się oboje! - Złapałam przyjaciela za nadgarstek, lecz ten mi się wyrwał. Momentalnie spostrzegłam Josha i Marka, pędzących mi na pomoc. Josh odciągnął wściekłego Thomasa, a Mark Jamie'go. Po chwili znalazł się przy mnie Chris i zabrał mnie w cichsze miejsce - na piętro domu Judy. Gdy znaleźliśmy się na schodach, poczułam, jakby wszystkie wnętrzności miały ze mnie wylecieć.
- Niedobrze mi - powiedziałam cicho, zginając się wpół.
- To przez stres - odparł szybko Chris, kładąc rękę na moim ramieniu. - Spróbuj się uspokoić.
- Łatwo ci mówić...
- Judy wyrzuciła Jamie'go. - Przed oczami zobaczyłam zmachaną postać Marka.
     Momentalnie wstałam. Chciałam jak najszybciej zobaczyć się z Tommym. Mimo wzdychań Chrisa, zeszłam chwiejnym krokiem na dół. Ku mojemu zdziwieniu, zastałam salon prawie pusty, w porównaniu z tym, co było tu dziesięć minut temu. Zostało może trzydzieści osób ze stu pięćdziesięciu. Thomas siedział na rogu czarnej sofy, ze spuszczoną głową i rękami opartymi na głowie. Jego policzek skropiony był szkarłatem, tak samo jak fragment koszulki, tuż przy obojczyku.
- Tommy! - krzyknęłam, a chłopak podniósł wzrok. Jego oczy zabłyszczały w ciepłym świetle sączącym się z żyrandola.
- Rosie...
Nie dałam mu dokończyć. Wtuliłam się w jego tors, kładąc głowę na jego ramieniu. Po chwili ciszy, powiedziałam ;
- Jesteś idiotą.
Thomas odskoczył ode mnie, jakbym go oparzyła.
- Co?
- To co słyszysz, jesteś idiotą, Sangster. Co się stało? O co się pobiliście?
- Rose, to nie jest ważne...
- Dla mnie jest! Mój najlepszy przyjaciel okładał pięściami mojego chłopaka i vice versa!
       Uderzyłam dłonią w jego klatkę piersiową i żałowałam, że cios nie był na tyle silny, by sprawił mu ból. Thomas nie odezwał się. Wyraz jego twarzy niewiele mi mówił. Jeszcze nigdy go takim nie widziałam. Odwrócił się ode mnie i wyszedł z domu. W pośpiechu zapaliłam papierosa, chodź Josh próbował mnie od tego odciągnąć. To zawsze mnie na swój sposób uspokajało. Następnie pobiegłam za Tommym, licząc na to, że go jeszcze znajdę. 
       Moja intuicja nie zawiodła, gdy kierowała mnie do domku na drzewie, znajdującym się na terenie, tuż za domem chłopaka. Jako dzieci często się tam bawiliśmy, a teraz służyło nam jako azyl, w którym mogliśmy się zaszyć i zastanowić nad wszystkimi aspektami życia. Zanim weszłam na drzewo, pognałam do domu po apteczkę. Wchodząc po drewnianej drabince, ściskałam plastikowe pudełko z czerwonym krzyżykiem na wierzchu.
- Pomyślałam, że może ci się przydać. - Stanęłam w progu domku i pokazałam na apteczkę. Thomas uśmiechnął się ledwie zauważalnie, a może jedynie mi się zdawało. Podeszłam do niego wolnym krokiem. Światło księżyca, wdzierające się przez okno, padało na jego ranę na policzku, która powoli zasychała. Usiadłam obok niego i położyłam apteczkę na kolanach. Wyjęłam z niej wodę utleniona i bandaż, który chwilowo odłożyłam na stolik. Przyjrzałam się twarzy Tommy’ego, by sprawdzić, czy w ranie nie zostały odłamki szkła. Przyłożyłam buteleczkę do policzka chłopaka, po czym lekko ścisnęłam ją. Woda cienkim strużkiem rozlała się po ranie i dalej po policzku i szyi. Krew oblana cieczą zaczęła tworzyć na powierzchni drobne bąbelki. Thomas ani razu się nie skrzywił. Zawsze był dużym chłopcem i rzadko kiedy coś sprawiało mu ból na tyle bardzo, by to okazał. Nakleiłam beżowy plaster na jego policzek i przycisnęłam go delikatnie opuszkami palców. Następnie przeszłam do ramienia. Koszulka w tamtym miejscu była nieco zakrwawiona. Podwinęłam rękaw t-shirtu, oceniając, że rozcięcie nie jest rozległe, więc obejdzie się bez szwów. Skropiłam je wodą utlenioną, po czym owinęłam bandażem ramię na wysokości zranienia. Byłam pełna podziwu dla samej siebie, że będąc pod wpływem alkoholu mogłam prawidłowo oczyścić i zabandażować ranę. 
     Przez ten czas żadne z nas się nie odzywało. Jedynie Tommy wciąż mi się przyglądał, co było nieco krępujące. Jest pijany, stwierdziłam, tak jak ja.
- Gotowe - powiedziałam półszeptem.
- Dzięki - odpowiedział równie cicho. Jego brązowe oczy lśniły w świetle księżyca, jak u wilka.
Patrzyliśmy na siebie przez dłuższy czas, aż obraz stawał się coraz bardziej mglisty, a przed oczami zrobiło mi się całkiem ciemno. W tamtym momencie urwał mi się film i nie wiem, co działo się później.
 ***
     Tego dnia pogoda dopisywała. Ciepłe promienie słońca otulały twarze przechodniów, wędrujących po alejkach w parku. Światło odbijało się od wody w fontannie, sprawiając, że śliniła, jakby została wykuta w krysztale. Siedziałam na trawniku, pod niewielkim drzewem i rozkoszowałam się zapachem powietrza, przesyconego świeżością. Wiatr wiał subtelnie, przez co nie odczuwałam tak bardzo wysokiej temperatury. Siedziałam już tak od kilkunastu minut i obserwowałam wszystkich dookoła. Dzieci bawiące się przy fontannie, starsze panie, plotkujące na drewnianych ławkach, rówieśników siedzących na kocach piknikowych, zakochane pary, trzymające się za ręce. Wtedy przypomniał mi się Jamie. Minął prawie rok, od kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. Zniknął tak nagle, bez pożegnania. Wtedy zrozumiałam, że tak naprawdę nigdy go nie obchodziłam i to okropnie bolało. Czasem zastanawiałam się, czy o mnie myśli, jednak prawie od razu karciłam siebie za to w myślach. Już pewnie nawet o mnie nie pamięta. A ja jak głupia wciąż go kocham. Może nie tak, jak przed rokiem, ale odczuwam uciążliwą tęsknotę za jego obecnością, hipnotyzującym spojrzeniem i dotykiem. Nie powinnam myśleć o nim w ten sposób, przecież mnie zdradził, a jednak. Nie potrafiłam o nim zapomnieć. 
    Słońce, które jeszcze przed chwilą oświetlało wszystko wokół, ukryło się za kłębiastymi chmurami, pozostawiając krajobraz w chłodnych odcieniach. Postanowiłam udać się na spacer, ponieważ zdecydowanie za długo siedziałam w Guy Street Park i użalałam się nad sobą. Udałam się do miasta, pooglądać witryny sklepowe i przy okazji pójść do jakieś kawiarni. Wstąpiłam do kafejki przy Snowfields Street. Otworzywszy drzwi lokalu, usłyszałam charakterystyczny dźwięk dzwoneczka, przymocowanego tuż przy framudze. Już na wejściu przywitał mnie przyjemny zapach mielonej kawy i wanilli. Zamówiłam Moche z dodatkiem wiórków kokosowych i usiadłam przy stoliku pod ścianą, gdyż inne były zajęte. Czekając na swoją kawę, postanowiłam przejrzeć portale społecznościowe i odpisać na ewentualne wiadomości. Wtem, kontem oka spostrzegłam, że ktoś przyszedł do mojego stolika. Podniosłam wzrok znad telefonu i ujrzałam Ave – młodszą siostrę Thomasa.
- Cześć – rzuciła blondynka uprzejmie – Mogę się przysiąść?
- Jasne, siadaj. – Wskazałam na krzesło – Co słychać?
- Wszystko w porządku, jeśli o to ci chodzi. – Przewiesiła swoją beżową torebkę na ramieniu krzesła - Nie zapytasz o Thomasa? – dodała po chwili, nieco zdziwiona.
- Właśnie miałam zamiar – Nie rozmawiałam z przyjacielem od tygodnia, a dokładniej od momentu, kiedy przez jego telefon do mnie upuściłam składniki na swój omlet – Więc, jak Tommy?
- Zapracowany. – Przez chwilę myślałam, że to na tyle z jej odpowiedzi, lecz po chwili dodała; 
- Wiesz, nowe środowisko, wciąż próbuje odnaleźć się w wielkim mieście. Poza tym, ma się dobrze, na planie idzie mu coraz lepiej. – Z tonu jej głosu mogłam wywnioskować, że cieszy się wspominając o bracie – Ale wciąż nie wie, kiedy przyleci do Londynu.
    Zanim zdążyłam odpowiedzieć, do stolika przyszedł kelner. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat. Wysoki blondyn o piwnych oczach i kanciastej twarzy, z mocno zarysowanym podbródkiem i kośćmi policzkowymi. Na tacy trzymał trzy kawy, w tym moje zamówienie. Postawił zwinnym ruchem szklankę na blacie stolika, po czym odchodząc, rzucił mi czarujący uśmiech.
- Chyba wpadłaś mu w oko – odezwała się Ava z krzywym uśmieszkiem malującym się na twarzy.
- Nie szukam związku. – Upiłam łyk gorącej kawy i wnet tego pożałowałam, ponieważ poparzyłam język. O mało co nie rozlałam przez to zawartości filiżanki – Poza tym, nie jest w moim typie – skwitowałam.
- Jak wolisz – odparła, wstając z krzesła – Na mnie już pora. Pozdrów mamę ode mnie – Rzuciła mi przelotny uśmiech, po czym opuściła kawiarnię.
    Po dopiciu kawy również zaczęłam zbierać się do wyjścia. Kelner, który przedtem się do mnie uśmiechał, był teraz zajęty innym klientem – mężczyzną po czterdziestce w grubych okularach. Wyszłam pośpiesznie z lokalu, unikając w ten sposób ewentualnej rozmowy z nim.
    Od dłuższego czasu miałam więcej podobnych sytuacji. Jakiś chłopak na ulicy puścił do mnie oczko, czy też się uśmiechnął. To całkiem zabawne. Gdy chciałam, żeby inni chłopcy zwracali na mnie uwagę, nie robili tego, a teraz, gdy dałam sobie spokój ze związkami, nagle wszyscy się obudzili! Chodź…chyba znam przyczynę.
    Mając niespełna piętnaście lat, byłam bardzo chuda i niewiele co jadłam. Moja twarz wyglądała na wiecznie zmęczoną, a podkówki pod oczami były nieodłącznym elementem mojego wizerunku. Zawsze najniższa i najdrobniejsza w klasie. Jednak, gdy poznałam Jamie’go postanowiłam się zmienić. Doskonale wiedziałam, że ktoś taki jak on nie będzie zainteresowany workiem kości. Wtedy z pomocą przyszedł Thomas. Wysłuchał mnie i postanowił pomóc. Futrował mnie wraz z Joshem i resztą rozmaitymi produktami, rzecz jasna zdrowymi. Chodziło przecież o to, bym przybrała na wadze, a nie zatruwała swój organizm. Zawsze, gdy wychodziliśmy na miasto, wstępowaliśmy do pobliskiego sklepu i kupowaliśmy kaloryczne owoce, napoje mleczne albo orzechy. W domu spożywałam duże ilości drobiu i różnorakie makarony. Rzecz jasna, nie było łatwo. Musiałam się przyzwyczaić do nowego sposobu żywienia, gdyż od małego byłam typem niejadka. Jednak udało się. Przytyłam sześć kilo, a ważąc pięćdziesiąt cztery, wreszcie poczułam się atrakcyjna. Zaczęłam się również malować i dbać o wygląd. I tak już zostało.
    Chodź brakowało mi bliskości z kimś, nie chciałam angażować się w nic nowego. Chyba jeszcze nie byłam gotowa na ten krok. 
   Podążałam alejką, wprost do domu, gdy zauważyłam, jak ktoś dobija się do moich drzwi. Przez "ktoś" miałam namyśli moją osobistą świętą trójcę.
- Adams, wyłaź no! - Josh walił pięścią w drzwi, śmiejąc się pod nosem. Mark i Chris byli skierowani do mnie plecami, więc mogłam zbliżyć się do nich niezauważona.
- Josh, chodź, nie ma je...
- BUUU - Przerwałam Chrisowi, kładąc mu dłonie na plecach. Ten wzdrygnął się i odwrócił w moją stronę. I po raz pierwszy od bardzo dawna, przyjrzałam się mu dokładnie. Był chłopcem o skandynawskiej urodzie. Burza, jasnych, blond włosów, w świetle słońca wyglądała jak złoto. Oczy natomiast miał szaro-zielone, a rysy twarzy bardzo łagodne, ze słodkimi dołeczkami w policzkach i prostym, lekko zadartym nosem. Był szczupły, o niezbyt szerokich barkach, umięśniony bardzo przeciętnie, jednak ubierając się w nieco większe ciuchy, sprawiał wrażenie masywniejszego.
- Jezu, Rose! - Złapał się za serce. Wyglądał komicznie z przestraszoną miną. Zupełnie jakby anioł, który zobaczył diabła (czy to w ogóle ma sens?) - Wystraszyłaś mnie.
- Och, wybacz mi, proszę - Udawałam skruchę, na co Chris zaśmiał się melodyjnie. - McMillan, wytłumaczysz mi, czemu dobijałeś się do moich drzwi? - Rzuciłam rozbawione spojrzenie Joshowi.
- Chcieliśmy wyciągnąć cię na miasto - zaczął, schodząc z ganku.
- I dlatego musiałeś walić w drzwi mojego domu tak głośno, że słychać cię kilka domów dalej? - zaśmiałam się ironicznie - A co, jeśli moja mama byłaby w domu?
- Spokojnie - odezwał się Mark - najpierw dzwonił dzwonkiem.
Fakt, jeśli ktoś dzwonił do naszych drzwi dzwonkiem, wiadomo było, że to do mojej mamy. Ten patent znały znajome mojej kochanej rodzicielki, jak i moi rówieśnicy.
- Nie wyszła, więc uznałem, że jej nie ma, a ty pewnie leżysz w łóżku zakryta kołdrą i nas ignorujesz, więc postanowiłem obrać taktykę "Będę walił w drzwi, dopóki Rose nie otworzy" - kontynuował Josh.
- I nie pomyślałeś o tym, że może mnie po prostu nie być w domu? - Powoli traciłam wiarę w tego człowieka.
- Niezbyt - przyznał w końcu, wybuchając śmiechem.
- A więc, gdzie chcecie mnie zabrać?
- Początkowo mieliśmy iść na miasto.- Głos zaprał Chris - ale pogoda jest taka ładna. Co powiesz na wypad nad rzekę?
- Jestem za. - Uśmiechnęłam się szeroko. Dawno nie byłam nad Tamizą. - Wezmę tylko kilka rzeczy i możemy ruszać.




A więc tak...Jednak będzie mały poślizg. Albo zrobię długi rozdział 5 i jakoś w po 3/4 rozdziału będzie już akcja siedem lat po, albo zacznę tą akcję w rozdziale 6. Jeszcze nie wiem, muszę to przemyśleć. A na razie, jak podoba wam się historia? Zostawiajcie komentarze, chętnie poczytam opinię innych. Jeśli przeczytałaś/eś, skomentuj. Dla ciebie to chwila roboty, a dla mnie ogromna motywacja ;)