poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Informacja

Jak zapewne widzicie, rozdziału nie ma. Przyczyna jest prosta - nauka. Aktualnie uczę się do egzaminu gimnazjalnego i nie mam czasu na twórczość. Wracam od razu po napisaniu testów, więc oczekujcie mnie. Pozdrawiam :*

sobota, 6 lutego 2016

Rozdział 4






      To wydarzyło się poprzedniego lata. Wraz z Tommym, Joshem, Markiem i Chrisem byliśmy na domówce u Judy, która słynęła z imprez tego typu. Zapowiadało się naprawdę miło. Kolorowe drinki, basen, dobra muzyka. Próbowałam wtedy nie myśleć o mojej niedawnej kłótni z Jamie'em. Jednak się to nie udało, ponieważ mimo wszystko on również przyszedł na imprezę. Nie byłam na niego z tego powodu zła. W gruncie rzeczy nie mogłam mu zabronić przyjść na zabawę. Jednak wolałam, żeby go wtedy nie było. Nie ochłonęłam po kłótni, on z resztą pewnie też nie do końca. Ale jednak. Przyszedł.
 - Możemy porozmawiać?... - Położył dłoń na moim ramieniu. Widziałam zmieszanie na jego twarzy, choć więcej było w niej zdenerwowania. Jego usta wykrzywiły się w dziwnym grymasie.
- To nie jest dobry pomysł, Jamie - odpowiedziałam stanowczo, ale spokojnie. Naprawdę nie miałam ochoty na rozmowę z nim.
- Wysłuchaj mnie chodź raz do końca - odrzekł chłodno, ześlizgując rękę z mojego ramienia na nadgarstek. Owinął go porządnie dłonią i palcami. Nie był to bolesny uścisk, ale dość silny.
- Po tym wszystkim, masz jeszcze odwagę mi rozkazywać!? Naprawdę, Jamie? - Moje usta uformowały wąską linię. Wiedziałam, że to właśnie tak się skończy. Nie powinniśmy ze sobą rozmawiać, póki nie ochłoniemy.
- Po prostu musisz mi uwierzyć, że to wszystko nie tak...
- "Wszystko nie tak"?  W ten sposób będziesz się tłumaczył? Chodź raz w życiu mógłbyś nazywać rzeczy po imieniu - Mimo iż byłam zła, przemawiała przeze mnie niewyjaśniona łagodność.
- Musisz uwierzyć! Nie wiem, kto naopowiadał ci tych bzdur, ale to wszystko nie prawda! - Jego popielato niebieskie oczy pociemniały. Żyła, ciągnąca się po jego szyi, wybijała szybki rytm. Widziałam, jak energicznie pulsuje pod cienką skórą.
- Jak mogę ci uwierzyć!? Zdradziłeś mnie! - wykrzyczałam przez łzy. Czułam kropelki potu spływające po prawej skroni. Mój krzyk gubił się w śród rozmów, śmiechów, okrzyków gości i muzyki wydobywającej się z głośników - Zostaw mnie.- Wyswobodziłam nadgarstek z jego uścisku i ruszyłam w tłum, w poszukiwaniu chłopaków. Odnalazłam ich po dziesięciu minutach, siedzących na brzegu basenu. Szybko wytarłam załzawione oczy, uważając na makijaż, oraz powachlowałam je dłonią, podobno ten trik pomaga. Chwiejnym krokiem podeszłam do przyjaciół.
- Blado wyglądasz - stwierdził Chris - Coś się stało?
- Nie - skłamałam, siląc się na jak najbardziej naturalny uśmiech - Wydaje ci się. - Machnęłam ręką.
Jednak Thomas zauważył. Widziałam to po jego wyrazie twarzy. Lecz, ku mojemu zdziwieniu, nawet się nie odezwał. Nie mógł wiedzieć, że rozmawiałam z Jamie'em, na pewno nie... Nikt z naszej paczki prędzej go wtedy nie widział, poza mną. A więc, co mu chodziło po głowie? Nie wiedziałam.
      Impreza rozkręciła się na całego, a smutek po kolejnej sprzeczce z chłopakiem coraz bardziej niknął, w miarę spożywania kolejnych drinków. Fakt, nie powinnam pić w tak młodym wieku, ale cóż, takie już czasy, czyż nie?
      Siedziałam przy Joshu na brzegu basenu, obserwując, jak światło podwodnych lampek otulało moje łydki. Pamiętam, że Thomas wraz z Markiem i Chrisem poszli po drinki. Czekaliśmy na nich dość długo, więc zaproponowałam Joshowi, żeby poszedł ze mną ich poszukać. Zgodził się, tłumacząc, że ich nieobecność również go martwi. Przedzieraliśmy się przez tłum ludzi, wirujących na parkiecie. Aż mdliło od mieszanki przeróżnych perfum - od nut owocowych po kwiatowe i drzewne.          Nagle usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Po chwili poczułam, jak na parkiecie robi się więcej miejsca. Ludzie przestali tańczyć i odsunęli się w bok. Usłyszałam dwa znajome głosy i  zobaczyłam Jamie'go wraz z Thomasem. Szarpali swoje ubrania i okładali się pięściami. Jamie w ręku trzymał pękniętą szyjkę szklanej butelki. Intuicyjnie mój wzrok powędrował na Sangstera. Jego policzek był rozcięty. Nie mogłam na to patrzeć. Podbiegłam przed siebie, próbując wejść między nich i ich rozdzielić.
- Co wy do cholery wyprawiacie!? - krzyknęłam, będąc między nimi. Czułam gorąco, jakie od nich biło. Oboje mieli przyśpieszone oddechy.
- Rosie, odejdź stąd! – warknął Jamie, po czym zamachnął się nade mną i uderzył Tommy'ego. Wyszczerbioną szyjką butelki drasnął go w ramię. W tamtym momencie próbowałam zignorować to, że nazwał mnie Rosie. Zawsze mówił do mnie Ross, ale nie Rosie…tak mówił jedynie Tommy.
- Zostaw go! - Próbowałam zasłonić Thomasa swoim drobnym ciałem, z bardzo marnym skutkiem - Uspokójcie się oboje! - Złapałam przyjaciela za nadgarstek, lecz ten mi się wyrwał. Momentalnie spostrzegłam Josha i Marka, pędzących mi na pomoc. Josh odciągnął wściekłego Thomasa, a Mark Jamie'go. Po chwili znalazł się przy mnie Chris i zabrał mnie w cichsze miejsce - na piętro domu Judy. Gdy znaleźliśmy się na schodach, poczułam, jakby wszystkie wnętrzności miały ze mnie wylecieć.
- Niedobrze mi - powiedziałam cicho, zginając się wpół.
- To przez stres - odparł szybko Chris, kładąc rękę na moim ramieniu. - Spróbuj się uspokoić.
- Łatwo ci mówić...
- Judy wyrzuciła Jamie'go. - Przed oczami zobaczyłam zmachaną postać Marka.
     Momentalnie wstałam. Chciałam jak najszybciej zobaczyć się z Tommym. Mimo wzdychań Chrisa, zeszłam chwiejnym krokiem na dół. Ku mojemu zdziwieniu, zastałam salon prawie pusty, w porównaniu z tym, co było tu dziesięć minut temu. Zostało może trzydzieści osób ze stu pięćdziesięciu. Thomas siedział na rogu czarnej sofy, ze spuszczoną głową i rękami opartymi na głowie. Jego policzek skropiony był szkarłatem, tak samo jak fragment koszulki, tuż przy obojczyku.
- Tommy! - krzyknęłam, a chłopak podniósł wzrok. Jego oczy zabłyszczały w ciepłym świetle sączącym się z żyrandola.
- Rosie...
Nie dałam mu dokończyć. Wtuliłam się w jego tors, kładąc głowę na jego ramieniu. Po chwili ciszy, powiedziałam ;
- Jesteś idiotą.
Thomas odskoczył ode mnie, jakbym go oparzyła.
- Co?
- To co słyszysz, jesteś idiotą, Sangster. Co się stało? O co się pobiliście?
- Rose, to nie jest ważne...
- Dla mnie jest! Mój najlepszy przyjaciel okładał pięściami mojego chłopaka i vice versa!
       Uderzyłam dłonią w jego klatkę piersiową i żałowałam, że cios nie był na tyle silny, by sprawił mu ból. Thomas nie odezwał się. Wyraz jego twarzy niewiele mi mówił. Jeszcze nigdy go takim nie widziałam. Odwrócił się ode mnie i wyszedł z domu. W pośpiechu zapaliłam papierosa, chodź Josh próbował mnie od tego odciągnąć. To zawsze mnie na swój sposób uspokajało. Następnie pobiegłam za Tommym, licząc na to, że go jeszcze znajdę. 
       Moja intuicja nie zawiodła, gdy kierowała mnie do domku na drzewie, znajdującym się na terenie, tuż za domem chłopaka. Jako dzieci często się tam bawiliśmy, a teraz służyło nam jako azyl, w którym mogliśmy się zaszyć i zastanowić nad wszystkimi aspektami życia. Zanim weszłam na drzewo, pognałam do domu po apteczkę. Wchodząc po drewnianej drabince, ściskałam plastikowe pudełko z czerwonym krzyżykiem na wierzchu.
- Pomyślałam, że może ci się przydać. - Stanęłam w progu domku i pokazałam na apteczkę. Thomas uśmiechnął się ledwie zauważalnie, a może jedynie mi się zdawało. Podeszłam do niego wolnym krokiem. Światło księżyca, wdzierające się przez okno, padało na jego ranę na policzku, która powoli zasychała. Usiadłam obok niego i położyłam apteczkę na kolanach. Wyjęłam z niej wodę utleniona i bandaż, który chwilowo odłożyłam na stolik. Przyjrzałam się twarzy Tommy’ego, by sprawdzić, czy w ranie nie zostały odłamki szkła. Przyłożyłam buteleczkę do policzka chłopaka, po czym lekko ścisnęłam ją. Woda cienkim strużkiem rozlała się po ranie i dalej po policzku i szyi. Krew oblana cieczą zaczęła tworzyć na powierzchni drobne bąbelki. Thomas ani razu się nie skrzywił. Zawsze był dużym chłopcem i rzadko kiedy coś sprawiało mu ból na tyle bardzo, by to okazał. Nakleiłam beżowy plaster na jego policzek i przycisnęłam go delikatnie opuszkami palców. Następnie przeszłam do ramienia. Koszulka w tamtym miejscu była nieco zakrwawiona. Podwinęłam rękaw t-shirtu, oceniając, że rozcięcie nie jest rozległe, więc obejdzie się bez szwów. Skropiłam je wodą utlenioną, po czym owinęłam bandażem ramię na wysokości zranienia. Byłam pełna podziwu dla samej siebie, że będąc pod wpływem alkoholu mogłam prawidłowo oczyścić i zabandażować ranę. 
     Przez ten czas żadne z nas się nie odzywało. Jedynie Tommy wciąż mi się przyglądał, co było nieco krępujące. Jest pijany, stwierdziłam, tak jak ja.
- Gotowe - powiedziałam półszeptem.
- Dzięki - odpowiedział równie cicho. Jego brązowe oczy lśniły w świetle księżyca, jak u wilka.
Patrzyliśmy na siebie przez dłuższy czas, aż obraz stawał się coraz bardziej mglisty, a przed oczami zrobiło mi się całkiem ciemno. W tamtym momencie urwał mi się film i nie wiem, co działo się później.
 ***
     Tego dnia pogoda dopisywała. Ciepłe promienie słońca otulały twarze przechodniów, wędrujących po alejkach w parku. Światło odbijało się od wody w fontannie, sprawiając, że śliniła, jakby została wykuta w krysztale. Siedziałam na trawniku, pod niewielkim drzewem i rozkoszowałam się zapachem powietrza, przesyconego świeżością. Wiatr wiał subtelnie, przez co nie odczuwałam tak bardzo wysokiej temperatury. Siedziałam już tak od kilkunastu minut i obserwowałam wszystkich dookoła. Dzieci bawiące się przy fontannie, starsze panie, plotkujące na drewnianych ławkach, rówieśników siedzących na kocach piknikowych, zakochane pary, trzymające się za ręce. Wtedy przypomniał mi się Jamie. Minął prawie rok, od kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. Zniknął tak nagle, bez pożegnania. Wtedy zrozumiałam, że tak naprawdę nigdy go nie obchodziłam i to okropnie bolało. Czasem zastanawiałam się, czy o mnie myśli, jednak prawie od razu karciłam siebie za to w myślach. Już pewnie nawet o mnie nie pamięta. A ja jak głupia wciąż go kocham. Może nie tak, jak przed rokiem, ale odczuwam uciążliwą tęsknotę za jego obecnością, hipnotyzującym spojrzeniem i dotykiem. Nie powinnam myśleć o nim w ten sposób, przecież mnie zdradził, a jednak. Nie potrafiłam o nim zapomnieć. 
    Słońce, które jeszcze przed chwilą oświetlało wszystko wokół, ukryło się za kłębiastymi chmurami, pozostawiając krajobraz w chłodnych odcieniach. Postanowiłam udać się na spacer, ponieważ zdecydowanie za długo siedziałam w Guy Street Park i użalałam się nad sobą. Udałam się do miasta, pooglądać witryny sklepowe i przy okazji pójść do jakieś kawiarni. Wstąpiłam do kafejki przy Snowfields Street. Otworzywszy drzwi lokalu, usłyszałam charakterystyczny dźwięk dzwoneczka, przymocowanego tuż przy framudze. Już na wejściu przywitał mnie przyjemny zapach mielonej kawy i wanilli. Zamówiłam Moche z dodatkiem wiórków kokosowych i usiadłam przy stoliku pod ścianą, gdyż inne były zajęte. Czekając na swoją kawę, postanowiłam przejrzeć portale społecznościowe i odpisać na ewentualne wiadomości. Wtem, kontem oka spostrzegłam, że ktoś przyszedł do mojego stolika. Podniosłam wzrok znad telefonu i ujrzałam Ave – młodszą siostrę Thomasa.
- Cześć – rzuciła blondynka uprzejmie – Mogę się przysiąść?
- Jasne, siadaj. – Wskazałam na krzesło – Co słychać?
- Wszystko w porządku, jeśli o to ci chodzi. – Przewiesiła swoją beżową torebkę na ramieniu krzesła - Nie zapytasz o Thomasa? – dodała po chwili, nieco zdziwiona.
- Właśnie miałam zamiar – Nie rozmawiałam z przyjacielem od tygodnia, a dokładniej od momentu, kiedy przez jego telefon do mnie upuściłam składniki na swój omlet – Więc, jak Tommy?
- Zapracowany. – Przez chwilę myślałam, że to na tyle z jej odpowiedzi, lecz po chwili dodała; 
- Wiesz, nowe środowisko, wciąż próbuje odnaleźć się w wielkim mieście. Poza tym, ma się dobrze, na planie idzie mu coraz lepiej. – Z tonu jej głosu mogłam wywnioskować, że cieszy się wspominając o bracie – Ale wciąż nie wie, kiedy przyleci do Londynu.
    Zanim zdążyłam odpowiedzieć, do stolika przyszedł kelner. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat. Wysoki blondyn o piwnych oczach i kanciastej twarzy, z mocno zarysowanym podbródkiem i kośćmi policzkowymi. Na tacy trzymał trzy kawy, w tym moje zamówienie. Postawił zwinnym ruchem szklankę na blacie stolika, po czym odchodząc, rzucił mi czarujący uśmiech.
- Chyba wpadłaś mu w oko – odezwała się Ava z krzywym uśmieszkiem malującym się na twarzy.
- Nie szukam związku. – Upiłam łyk gorącej kawy i wnet tego pożałowałam, ponieważ poparzyłam język. O mało co nie rozlałam przez to zawartości filiżanki – Poza tym, nie jest w moim typie – skwitowałam.
- Jak wolisz – odparła, wstając z krzesła – Na mnie już pora. Pozdrów mamę ode mnie – Rzuciła mi przelotny uśmiech, po czym opuściła kawiarnię.
    Po dopiciu kawy również zaczęłam zbierać się do wyjścia. Kelner, który przedtem się do mnie uśmiechał, był teraz zajęty innym klientem – mężczyzną po czterdziestce w grubych okularach. Wyszłam pośpiesznie z lokalu, unikając w ten sposób ewentualnej rozmowy z nim.
    Od dłuższego czasu miałam więcej podobnych sytuacji. Jakiś chłopak na ulicy puścił do mnie oczko, czy też się uśmiechnął. To całkiem zabawne. Gdy chciałam, żeby inni chłopcy zwracali na mnie uwagę, nie robili tego, a teraz, gdy dałam sobie spokój ze związkami, nagle wszyscy się obudzili! Chodź…chyba znam przyczynę.
    Mając niespełna piętnaście lat, byłam bardzo chuda i niewiele co jadłam. Moja twarz wyglądała na wiecznie zmęczoną, a podkówki pod oczami były nieodłącznym elementem mojego wizerunku. Zawsze najniższa i najdrobniejsza w klasie. Jednak, gdy poznałam Jamie’go postanowiłam się zmienić. Doskonale wiedziałam, że ktoś taki jak on nie będzie zainteresowany workiem kości. Wtedy z pomocą przyszedł Thomas. Wysłuchał mnie i postanowił pomóc. Futrował mnie wraz z Joshem i resztą rozmaitymi produktami, rzecz jasna zdrowymi. Chodziło przecież o to, bym przybrała na wadze, a nie zatruwała swój organizm. Zawsze, gdy wychodziliśmy na miasto, wstępowaliśmy do pobliskiego sklepu i kupowaliśmy kaloryczne owoce, napoje mleczne albo orzechy. W domu spożywałam duże ilości drobiu i różnorakie makarony. Rzecz jasna, nie było łatwo. Musiałam się przyzwyczaić do nowego sposobu żywienia, gdyż od małego byłam typem niejadka. Jednak udało się. Przytyłam sześć kilo, a ważąc pięćdziesiąt cztery, wreszcie poczułam się atrakcyjna. Zaczęłam się również malować i dbać o wygląd. I tak już zostało.
    Chodź brakowało mi bliskości z kimś, nie chciałam angażować się w nic nowego. Chyba jeszcze nie byłam gotowa na ten krok. 
   Podążałam alejką, wprost do domu, gdy zauważyłam, jak ktoś dobija się do moich drzwi. Przez "ktoś" miałam namyśli moją osobistą świętą trójcę.
- Adams, wyłaź no! - Josh walił pięścią w drzwi, śmiejąc się pod nosem. Mark i Chris byli skierowani do mnie plecami, więc mogłam zbliżyć się do nich niezauważona.
- Josh, chodź, nie ma je...
- BUUU - Przerwałam Chrisowi, kładąc mu dłonie na plecach. Ten wzdrygnął się i odwrócił w moją stronę. I po raz pierwszy od bardzo dawna, przyjrzałam się mu dokładnie. Był chłopcem o skandynawskiej urodzie. Burza, jasnych, blond włosów, w świetle słońca wyglądała jak złoto. Oczy natomiast miał szaro-zielone, a rysy twarzy bardzo łagodne, ze słodkimi dołeczkami w policzkach i prostym, lekko zadartym nosem. Był szczupły, o niezbyt szerokich barkach, umięśniony bardzo przeciętnie, jednak ubierając się w nieco większe ciuchy, sprawiał wrażenie masywniejszego.
- Jezu, Rose! - Złapał się za serce. Wyglądał komicznie z przestraszoną miną. Zupełnie jakby anioł, który zobaczył diabła (czy to w ogóle ma sens?) - Wystraszyłaś mnie.
- Och, wybacz mi, proszę - Udawałam skruchę, na co Chris zaśmiał się melodyjnie. - McMillan, wytłumaczysz mi, czemu dobijałeś się do moich drzwi? - Rzuciłam rozbawione spojrzenie Joshowi.
- Chcieliśmy wyciągnąć cię na miasto - zaczął, schodząc z ganku.
- I dlatego musiałeś walić w drzwi mojego domu tak głośno, że słychać cię kilka domów dalej? - zaśmiałam się ironicznie - A co, jeśli moja mama byłaby w domu?
- Spokojnie - odezwał się Mark - najpierw dzwonił dzwonkiem.
Fakt, jeśli ktoś dzwonił do naszych drzwi dzwonkiem, wiadomo było, że to do mojej mamy. Ten patent znały znajome mojej kochanej rodzicielki, jak i moi rówieśnicy.
- Nie wyszła, więc uznałem, że jej nie ma, a ty pewnie leżysz w łóżku zakryta kołdrą i nas ignorujesz, więc postanowiłem obrać taktykę "Będę walił w drzwi, dopóki Rose nie otworzy" - kontynuował Josh.
- I nie pomyślałeś o tym, że może mnie po prostu nie być w domu? - Powoli traciłam wiarę w tego człowieka.
- Niezbyt - przyznał w końcu, wybuchając śmiechem.
- A więc, gdzie chcecie mnie zabrać?
- Początkowo mieliśmy iść na miasto.- Głos zaprał Chris - ale pogoda jest taka ładna. Co powiesz na wypad nad rzekę?
- Jestem za. - Uśmiechnęłam się szeroko. Dawno nie byłam nad Tamizą. - Wezmę tylko kilka rzeczy i możemy ruszać.




A więc tak...Jednak będzie mały poślizg. Albo zrobię długi rozdział 5 i jakoś w po 3/4 rozdziału będzie już akcja siedem lat po, albo zacznę tą akcję w rozdziale 6. Jeszcze nie wiem, muszę to przemyśleć. A na razie, jak podoba wam się historia? Zostawiajcie komentarze, chętnie poczytam opinię innych. Jeśli przeczytałaś/eś, skomentuj. Dla ciebie to chwila roboty, a dla mnie ogromna motywacja ;)

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Rozdział 3


- Już mogę? - spytał Josh, siedzący obok mnie na kocu. Liczyłam na to, że da mi trochę więcej czasu, niestety, zawiodłam się.
- Jak musisz - odpowiedziałam i znów przymknęłam oczy. Słońce powoli ogrzewało moje ciało i suszyło ubranie. 
  Josh odwrócił się w stronę Chrisa i Marka i spytał, kto pierwszy wyjaśnia. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc o co może im chodzić. W końcu głos zabrał Chris;
- Jeśli nie masz żadnych planów na przyszły weekend, to już masz - rzucił beztrosko, a ja otworzyłam oczy.
- A jeśli mam? - uniosłam jedną brew i uśmiechnęłam się zadziornie.
- To je zmienisz - odparł Mark, opalający się na kocu tuż obok Josha.
- Oświecicie mnie, co to za plany?
- Trzy słowa. Letnia Domówka Stacy. 
- Ooo, nie. Nie namówicie mnie - chwyciłam się za ramiona, chwiejąc się w przód i w tył, jak stary fotel na biegunach dziadka Tommy'ego.
- Dlaczego? - dopytywał Josh.
- Stacy to, Stacy tamto. Co wy w niej widzicie. Ta dziewczyna jest pusta! Co z tego, że jest bogata i ładna, jeśli w głowie zamiast mózgu ma próżnie - warknęłam. Naprawdę nie lubiłam tej dziewczyny. Wiele rzeczy mnie w niej irytowało i nie, nie kierowała mną zazdrość.
- Czyżby nasza ruda lwica była zazdrosna? - Mark zdjął okulary i roześmiał się. 
- Mieliście tak do mnie nie mówić - zacisnęłam pięści. Nie lubiłam, gdy zwracali się do mnie tym przezwiskiem. Nazywano mnie tak, ponieważ od małego byłam zadziorna, pyskata i na swój sposób waleczna, no i bądź co bądź, byłam ruda. Nawet mam w albumie stare zdjęcia - Ja, jako siedmiolatka, z burzą rdzawych loków. Pamiętam, że moje oczy były wtedy jaśniejsze. W lato promienie słońca pięknie się w nich odbijały. Teraz są ciemnoniebieskie, już nie ma w nich tego dziecinnego błękitu, co kiedyś. 
- To jak? Pójdziesz? - dopytywał McMillan.
- Nie możecie iść sami? 
- A kto nas przypilnuje? - Josh dźgnął mnie łokciem i zaśmiał się melodyjnie.
- Powinniście się wstydzić. Jestem od was młodsza, a robię wam za drugą matkę - burknęłam, zaplatając ramiona na kolanach.
- Nie nasza wina, ze jesteś sztywna... - przerwał Mark, widząc moje groźne spojrzenie.
- Ja? Sztywna? Czy aby na pewno dobrze usłyszałam? Już ja ci pokaże, Rogers!
  Przed oczami miałam obraz zmasakrowanego przeze mnie Marka, jednak czyjaś dłoń sprawiła, że cała ta piękna scena znikła jak kamfora. A zapowiadało się tak bajecznie.
- Dobra, wierzymy ci - Josh nie potrafił opanować śmiechu. Poczułam ciepło na policzkach. 
- Przemyśle to, zgoda? Wiecie chociaż, kto będzie? - Westchnęłam, wyswobodziwszy się z uścisku Josha. Cały ten pomysł nadal mi nie pasował.
- Głównie ludzie z naszej szkoły. Z tego co wiem, będzie Marcie z przyjaciółkami, Avan Peters, Scott Evans, Eric Fitzpatrick i Ian ...jak mu było...
- Garcia? - jęknęłam. Modliłam się, żeby nie chodziło właśnie o niego.
- Tak, chyba tak. Wiesz, trochę nie orientuje się w młodszych rocznikach, ale on chyba chodzi z tobą do klasy, nie mylę się?
- Nie, nie mylisz się - przejechałam dłonią po twarzy. Ian Garcia to chyba jedyny znienawidzony przeze mnie chłopak w całej szkole. Dziecinny, wulgarny, arogancki, myślący własnym członkiem, a nie mózgiem. Na samą myśl o nim, mam ciarki. W dzieciństwie zawsze robił mi psikusy. Raz w Halloween przebrał się za kościotrupa i schował się w kuble na śmieci. Gdy chciałam wyrzucić papierek po cukierku, on wyskoczył z kosza i zaczął diabelsko krzyczeć. Momentalnie skamieniałam ze strachu. Nie wykluczone, że byłam wtedy bledsza od ściany. To tylko jedno ze wspomnień z jego udziałem, a było ich znacznie więcej, i to gorszych.
- Muszę go znosić przez sześć godzin, pięć dni w tygodniu, no chyba, że jest nieobecny.
- To nie on przypadkiem miał ustawkę z Thomas'em? - odezwał się Chris.
- Nie, to Jamie bił się z Sangsterem - poprawił go Mark. Nie wierzyłam w to, że jeszcze wrócimy do tego tematu. 
- Nawet mi nie przypominajcie, błagam - schowałam twarz w dłoniach. 
- Och, wybacz Rosie, zapomniałem, że ty i on...
- Tak, tak, tak, wszyscy znamy tę żałosną historię, której nie mam zamiaru sobie odświeżać - Położyłam się na ciepłym kocu i położyłam przedramię na oczach, tak, by nie raziły mnie promienie słońca. Wyczułam, że któryś z nich miał ochotę coś powiedzieć, jednak w porę się pohamował. Z pewnością wiedział, jak by się to dla niego skończyło i zobaczyłby, co tak naprawdę oznacza ruda lwica.
      Przeważnie dla swoich przyjaciół jestem ciepła, miła i pomocna. To fakt. Jednak, jeśli ktoś da mi powód do złości, rzadko kiedy potrafię się pohamować. Taka po prostu jestem i ciężko było mi się zmienić, a próbowałam nie raz. Niekiedy obrażałam się o byle co, ale jednak dochodziłam do wniosku, że głupio zrobiłam, że nie powinnam tak postępować. I na moje szczęście chłopcy to rozumieli, chodź nie zawsze popierali. Czasami zastanawiałam się, dlaczego tak właściwie obracam się w ich towarzystwie. Gdy byliśmy nieco młodsi zawsze myślałam, że rozmawiają ze mną tylko ze względu na moją przyjaźń z Thomasem. Jednak szybko doszłam do wniosku, że być może polubili mnie za to, że nie jestem jak inne dziewczyny. Chodź tekst "jesteś inna niż wszystkie" jest już dawno przereklamowany, to dawał mi pewnego rodzaju uciechę. Cieszyłam się, że mam z Joshem, Markiem i Chrisem dobry kontakt. Szczególnie teraz, gdy nie ma Thomasa. Nigdy nie potrafiłam w pełni odnaleźć się w świecie dziewczyn. Nie lubiłam non stop rozmawiać o chłopakach, kosmetykach i innych babskich sprawach. Owszem, raz na jakiś czas nikomu nie zaszkodzi rozmowa na te tematy, ale żeby tak codziennie? Nie, to z całą pewnością nie dla mnie. I może dlatego właśnie tak dobrze dogaduje się z chłopakami. Nasze poglądy w niektórych sprawach są niemal identyczne.
- Rosie, idziesz z nami? - głos Marka wyrwał mnie z rozmyślań.
- Coś mówiłeś? - spytałam, podnosząc się z koca.
- Pytałem, czy idziesz z nami - powtórzył.
- Nie, chyba pójdę do domu. Dzięki za ofertę.
- Na pewno? - wtrącił się Josh.
- Tak, na pewno.
   Josh spojrzał na mnie podejrzliwie. Nie wierzył mi. Nic nowego. Jednak ostatecznie, "pozwolili" mi pójść domu. Po drodze zadzwoniłam do Tommy'ego, jednak nie odbierał. Dzwoniłam przynajmniej z siedem razy. Za każdym razem włączała się poczta głosowa. Z pewnością jest na planie, pomyślałam. Ciekawe, jak mu idzie, ile już nakręcili. Chciałabym tam być i obserwować, jak sobie radzi. Wszystko byłoby prostsze, gdyby nie dzielił nas ocean. Mnie nie było stać na lot do USA, a Thomas nie miał wolnego tygodnia w swoim terminarzu. W dodatku ta różnica czasu...Szału idzie przez nią dostać!
   Będąc już w domu, włączyłam telewizor i wybrałam kanał muzyczny. Mojej mamy nie było w domu, także mogłam sobie pozwolić na głośniejszą muzykę. Od rana nieco zgłodniałam, więc postanowiłam przyrządzić sobie posiłek. Omlet byłby w sam raz. Zajrzałam do wnętrza lodówki i wyjęłam z niej potrzebne produkty, czyli jajka, margarynę, pomidory i mleko. Z niewielkiej szafki wyjęłam także mąkę. Przenosząc składniki z jednego blatu na drugi, zadzwonił telefon. Momentalnie upuściłam mąkę i jajka, które roztrzaskały się na białych kafelkach.
- Niech to szlag!
Pobiegłam ściszyć muzykę, by móc odebrać połączenie. Jak się okazało zdzwonił Thomas.
- Cześć, widziałem, że dzwoniłaś do mnie siedem razy. Coś się stało? - słysząc jego głos ulżyło mi, nie wiedzieć czemu.
- Nic się nie stało, byłam ciekawa co u ciebie, dlatego zdzwoniłam.
- Rozumiem. A więc, co porabiasz? - zapytał rozluźniony.
- Nic szczególnego, właśnie wróciłam do domu - odparłam, próbując w między czasie posprzątać bałagan w kuchni - A ty? Opowiadaj, jak u ciebie.
- O dziwo, mam teraz nieco wolnego, dlatego mogłem zadzwonić. Skończyliśmy dziś zdjęcia trochę wcześniej, ponieważ coś na planie nawaliło i muszą to naprawić.
- Wykorzystaj ten czas na odpoczynek. Pewnie jesteś zmęczony ciągłą pracą - z pewnością zabrzmiałam jak jego matka, dlatego nie zdziwiłabym się, gdyby wybuchnął śmiechem.
- Nie jest najgorzej - zaśmiał się subtelnie.
- Tommy, nie obraź się, ale muszę kończyć, narobiłam przez ciebie niezłego bałaganu w kuchni - rzuciłam nieco oskarżycielskim tonem.
- Jak to przeze mnie? - zdziwił się - Coś narobiła? - zaczął się nabijać.
- Stłukłam jajka - odpowiedziałam zażenowana.
- Zawsze byłaś niezdarą - skwitował.
- Milcz - zaśmiałam się - Nie do wiary, mówię to już drugiej osobie tego dnia.
- Zgaduje, ze pierwszą był Josh?
- Skąd wiesz? - otworzyłam usta ze zdziwienia.
- Ma się swoje sposoby - próbował zabrzmieć tajemniczo, co średnio mu wyszło - Trzymaj się tam i pozdrów resztę.
- Tak zrobię. Buziaki - i rozłączyłam się.
           Wieczorem zadzwoniłam do Josha, by poinformować go, że jednak nie pójdę na domówkę u Stacy. Przypomniałam sobie o wydarzeniach z jej poprzedniej imprezy i kompletnie odechciało mi się znów tam przebywać. Przypuszczam, ze niewiele się tam zmieniło, więc wszystko wokół przypominałoby mi o bójce Jamie'go i Thomasa. To było straszne. Do dziś nie wiem, o co tak naprawdę się pokłócili. Wyzywali się od najgorszych, szarpali nawzajem swoje ubrania. Myślałam, że się pozabijają. Nie mogłam wiele zrobić. Jedynie wydzierałam się jak wariatka, żeby przestali, jednak bez skutku. Josh i reszta próbowali ich od siebie odciągnąć. Oboje mieli zmasakrowane twarze. Pamiętam, że po wszystkim opatrywałam Sangsterowi rany na policzku. A co z Jamie'm? Cóż, miesiąc po bójce zniknął z miasta, a ja dalej nie potrafię się z tym pogodzić.


Kolejny rozdział za nami! Od rozdziału 5 wszystko się zmieni, lecz na razie niczego nie zdradzam ^^ Moja wspaniała przyjaciółka już mnie pośpieszała, by rozkręcić akcję tak, jak zaplanowałam, jednak stwierdziłam, że to wszystko musi stopniowo się rozwijać, a nie naraz wielki bajzel. Także bądźcie cierpliwi :D Buziaki :*


niedziela, 10 stycznia 2016

Rozdział 2

 
    Obudziłam się nieco po dwunastej, czyli spałam nieco dłużej niż zazwyczaj. Pobudce towarzyszył niesamowity, pulsujący ból głowy.  Żałowałam, że poprzedniego dnia wypiłam tak dużo.
    Josh, wraz z Markiem i Chrisem wyciągnęli mnie na miasto. Z początku nie chciałam iść, nie miałam na to specjalnie nastroju, lecz dałam się im przekonać. Albo ja mam tak słabe samozaparcie, albo oni cudowny dar przekonywania. Niestety, bardziej prawdopodobna była pierwsza opcja.     Poszliśmy do baru, należącego do Sama - sympatycznego mężczyzny w średnim wieku. Robił najlepsze desery pod słońcem. Szczególnie uwielbiałam jego owocowy placek. Specjalnie dla mnie sypał więcej wiórków gorzkiej czekolady.
   "U Sama" nie było wielkich tłumów, dlatego lubiliśmy tam przychodzić. Nigdy nie było zbyt duszno, więc mogliśmy przesiadywać w tamtym miejscu godzinami. Z racji tego, że Chris był z nas najstarszy - niedawno skończył dwadzieścia jeden lat - mógł legalnie kupić alkohol. Sam niechętnie przyrządził zamówionego dla mnie drinka, i podał Chrisowi sześć Coron. Wiedział, że ja i Josh nie jesteśmy pełnoletni, ale w pewnym momencie doszedł do wniosku, że też kiedyś był młody i w naszym wieku robił już gorsze rzeczy. Tak przynajmniej powiedział Chrisowi.
- No to zdrowie - powiedział, po czym stuknęliśmy się szkłem, Upiłam łyk drinka. Momentalnie poczułam, jak moje gardło się rozgrzewa. Z początku było nie za ciekawie, jednak gdy już się przyzwyczai do smaku, jest jeszcze gorzej, ponieważ wtedy alkohol o wiele łatwiej wchodzi. W ten sposób wlałam w siebie...nawet nie wiem ile drinków i aż mi z tego powodu wstyd. Teraz mam za swoje. Piekielny ból rozrywał moją głowę. Miałam szczęście, że mojej rodzicielki nie było w domu. Mogłam bez obaw poszukać tabletki, która ukoiłaby moje cierpienie. I tak też zrobiłam.
     Nalałam do szklanki nieco przefiltrowanej kranówki i połknęłam tabletkę, popijając. Pozostało jedynie czekać, aż zadziała. Karciłam siebie w duchu za swoją bezmyślność. I po co mi to było?
    Uszykowałam śniadanie, składające się z pokrojonych owoców, orzechów i ziaren, polanych jogurtem naturalnym. Usiadłam przy stole, gdy zadzwonił mój telefon. Nie odebrałam od razu.
- Halo? - powiedziałam nieco ospałym głosem. Jeszcze nie do końca oprzytomniałam.
- Jak się masz? - spytał beztrosko Josh. W tle słyszałam krzyk dziecka i starszej osoby. Oho.
- Czyżby twoja babcia dawała reprymendę Mike'mu? - zaśmiałam się.
- Co? A, tak. Jak zwykle coś zbroił. Już mnie to nawet nie dziwi - odparł nieco skwaszonym głosem, Zawsze w ten sposób mówił o swoim młodszym bracie - Nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie - zauważył.
- Pomijając to, że przez kogoś niemiłosiernie boli mnie głowa, to jest fantastycznie - odpowiedziałam z ironią.
- Wybacz, ja od tego umywam ręce - zaśmiał się - Ja ci alkoholu do ust nie wlewałem.
I miał rację. Sama, dobrowolnie piłam drink za drinkiem.
- Nienawidzę Cię - burknęłam, jak zwykle, gdy miał rację.
- Też Cię kocham, rudzielcu - odparł uroczo.
- Co wy macie z tym rudzielcem? Najpierw Tommy, a teraz ty - przejechałam dłonią po twarzy z zażenowaniem.
- Po pierwsze, lubię cię tak nazywać, a po drugie, lubię cie tym denerwować - Mimo, iż go nie widziałam, mogłabym przysiąc, że szczerzy się do telefonu.
- Uroczo - skwitowałam - Josh, ja kończę, odezwę się...sama nie wiem kiedy. Pa - I rozłączyłam się.
      Zjadłam w spokoju śniadanie i przebrałam się z piżamy w ciuchy na co dzień. Wciągnęłam na nogi jasne, beżowe dżinsy, a na górę założyłam burgundową, luźną koszulkę z napisem "The Ramones". Wyszłam na ganek, lecz po zaledwie chwili wróciłam do środka. Było gorąco, zdecydowanie za gorąco. Postanowiłam się ponownie przebrać, przed tym jednak chciałam sprawdzić pocztę.
       Przyszedł e-mail od Thomasa. Otworzyłam go i zaczęłam czytać;
            Cześć! Przepraszam, że nie mam dla Ciebie czasu. Chciałbym mieć go mieć więcej, lecz na razie, jest to niemożliwe. Zdjęcia idą pełną parą, z czego bardzo się cieszę. Wciąż nie mogę uwierzyć, że jestem w Nowym Yorku i odtwarzam rolę Paula McCartney'a! Mam nadzieję, że cieszysz się razem ze mną. Na planie jest dość miło, chodź z początku obawiałem się tego, czy podołam wyzwaniu, czy nie będę miał problemu z zapamiętaniem tekstu, czy się nie pomylę. Jednak nie miałem się o co martwić. Pomyłki zdarzały się na planie dość często i nikt nie był z tego powodu zły. Raz Aaron Johnson - chłopak, który gra Johna Lennona - przejęzyczył się i zabrzmiało to na tyle dziwnie i zabawnie, że nasz kamerzysta - Donnie - popłakał się ze śmiechu. Chciałbym, żebyście ty wraz z chłopakami byli tu ze mną. Brakuje mi tu towarzystwa. Co prawda wstaje wcześnie, do domu wracam późno, ale w weekend mamy nieco więcej oddechu. Przez ostatnie dni byłem tak zmęczony, że nawet nie myślałem o wyjściu z domu. W następny weekend, chyba jednak pozwiedzam Nowy York. Obiecuję, opowiem ci wszystko i powysyłam zdjęcia! A ty ja się miewasz?
                                                                                                          Całuję, Tommy.

     Zrobiło mi się cieplej na sercu. Cieszyłam się, że mu się powodzi, że nie ma problemów, że spełnia się w tym, co robi. Nie czekając zaczęłam pisać odpowiedź;

            Hej, Tommy! Nie przepraszaj, przecież to nie twoja wina. Cieszę się, że podoba ci się w Nowym Yorku, że ludzie na planie są mili, że robisz to, co kochasz. Już nie mogę się doczekać Ciebie na wielkim ekranie! Mam nadzieje, że przed premierą przyjedziesz do Southwark...Josh i reszta z pewnością by się ucieszyli. Co do mnie...Nic nowego. Oprócz tego, że wczoraj nieco zabalowaliśmy, to jest po staremu. Nigdy więcej nie idę nigdzie z Joshem, Markiem i Chrisem!
 Z rana ból głowy był nie do wytrzymania. Jednak nie jestem taka jak Josh i nie zwróciłam zawartości żołądka na ulicę. Bogu dzięki! Jak na razie nie mam żadnych planów, ale pewnie wybiorę się do parku. Ochłodzę się w fontannie, bo dzisiaj panują australijskie upały...zupełnie jak nie w Southwark. Tu nigdy nie jest tak ciepło.
                                                                                                                       Twoja Rose.

    Przed wysłaniem e-maila, przeczytałam wiadomość dwa razy, a następnie nacisnęłam kursorem przycisk "Wyślij".
         Wyłączyłam laptopa i postanowiłam się przebrać. Tym razem w dżinsowe szorty oraz biało-granatowy, marynarski crop top. Na nogi założyłam sandałki. Przed wyjściem napisałam na lodówce wiadomość dla mamy, żeby nie dzwoniła do mnie od razu, gdy wróci z pracy. Zamknęłam dom, po czym skierowałam się w stronę parku. Ciepłe promienie słońca otulały moje odkryte ciało. W powietrzu unosił się zapach, charakterystyczny dla takich upałów. Czasem żałowałam, że nie mieszkam w mieście z dostępem do oceanu. Mimo tego minusu, Southwark miało swoje plusy. Było tu spokojnie, powietrze było mniej zanieczyszczone niż w większych dzielnicach Londynu, wszyscy mieszkańcy znali się z widzenia. Nie często wybierałam się poza Southwark, nie miałam takiej potrzeby. Na miejscu miałam wszystko, czego potrzebowałam. Był bar Sama, niewielki butik niedaleko mojego domu i  kawiarenki. 
      Szłam alejką, za domami jednorodzinnymi i dostrzegłam w oddali znajome sylwetki. Zmrużyłam oczy, by upewnić się w swoich podejrzeniach. Gdy byłam dostatecznie blisko trójki chłopaków, krzyknęłam;
- No nie! Znowu oni - zawołałam z udawaną niechęcią. Gdy odwrócili się w moją stronę, wybuchnęłam śmiechem.
- Zabawne, Adams - uśmiechnął się przebiegle Josh. Coś knuł. Czułam to. - Ciekawa czy będzie ci do śmiechu, gdy wrzucę cię do fontanny... - Wiedziałam. Dałam swoim nogom do zrozumienia, że pora wiać. Zaczęłam uciekać między drzewami, lecz na niewiele się to zdało. McMillan i tak mnie dogonił. W końcu był szkolnym lekkoatletą. Oplótł przedramieniem mój brzuch, po czym zwinnie przerzucił mnie przez ramię. Czułam się nieco nieswojo, tym bardziej, że moje szorty były trochę za mocno wycięte. Zaczęłam okładać pięściami jego plecy, w nadziei, że to jakoś podziała. Cóż, nadzieja matką głupich, mówi się. 
Coraz bardziej zbliżaliśmy się do fontanny.
- Josh - powiedziałam stanowczo - to nie jest zabawne.
Słysząc mój ton głosu, roześmiał się i podrzucił mnie lekko na ramieniu. Zabije go kiedyś. Wróciłam do mojego planu A, tym razem machając dodatkowo nogami.
- Nie rzucaj się tak, Adams, bo będę musiał cię w tej fontannie podtopić.
- A wiesz gdzie ja to mam!? - wykrzyczałam. To nic, że ludzie się na nas patrzyli, ja chciałam uniknąć kąpieli w wodzie. Co prawda chciałam się ochłodzić, ale tylko delikatnie, a nie od razu cała się zanurzać!
- Josh, proszę - wręcz już piszczałam.
- Przykro mi, Rosie, nic z tego,
- Jesteś dupkiem McMillan! Nie dziwię się, ze nie masz dziewczyny! - Mark oraz Chris wybuchnęli śmiechem, a po chwili zawtórowałam im. Poczułam, że Josh ściska mnie mocniej. To był mój gwóźdź do trumny.
       Josh zsuną mnie sobie na ręce. Trzymałam się go kurczowo, jednak, gdy straciłam pod swoimi plecami podparcie, odruchowo go puściłam. Z chlustem wpadłam do wody. Uderzyłam tyłkiem o dno fontanny, zanurzając nieco głowę i zachłystując się ciepłą od słońca wodą. Zmrużyłam oczy, do których również dostała się woda. Gdy odzyskałam zdolność ostrego widzenia, spostrzegłam Josha naśmiewającego się ze mnie. W mgnieniu oka wstałam i podeszłam do chłopaka, który wstał w fontannie, kilka kroków ode mnie. Złapałam go za rękawy koszulki i kopnęłam piętą w zgięcie kolana. Momentalnie klęknął zaskoczony, a jak wykorzystując sytuację, weszłam mu na plecy.
- I co? Kto tu jest teraz górą? - zaśmiałam się. Czułam jego intensywne, cytrusowe perfumy.
- To ja cię nauczyłem tego manewru - zaznaczył. Chodziło mu zapewne o ten cios w zgięcie. Faktycznie tak było.
- Nie przypominam sobie - powiedziałam z miną niewiniątka.
I wtedy znów się zanurzyłam. Josh zsunął mnie ze swoich pleców, po czym wstał.
- Dobra, koniec, zmęczyłem się - zaśmiał się ponownie.
- No co ty nie powiesz - udawałam oburzoną i również wstałam.
Nie chciałam wiedzieć, jak wyglądałam.
- Niezła z ciebie nimfa wodna - wydusił przez śmiech. 
- Zamilcz, McMillan, zamilcz - wyszłam z fontanny i wycisnęłam delikatnie wodę ze swoich rudych włosów, po czym przeczesałam je lekko palcami. Dopiero teraz zobaczyłam, ile ludzi nam się przyglądało, w tym chłopacy z mojej szkoły. O dziwo nie dostrzegłam żadnej znajomej dziewczyny.
Zaczerwieniłam się nieco w tej sytuacji. 
Pognałam do Marka i Chrisa i usiadłam na kocu. Żałowałam, że nie mam ze sobą kremu z filtrem.
Po chwili doszedł do nas Josh. Widziałam, że chciał coś powiedzieć.
- Zamilcz - powiedziałam pewnie - Daj mi najpierw wyschnąć - uśmiechnęłam się pod nosem.



Bum! Nowy rozdział już jest. Jak wrażenia? ^^ Powoli będę rozkręcać akcję, bądźcie spokojni. Już jutro szkoła, tak bardzo nie chcę ;-; W związku z czym rozdział 3 pojawi się najprawdopodobniej w piątek, bądź sobotę. Jeszcze nie wiem. Na razie podniecam się tym, że z języka polskiego, historii i wos'u mam 4 <3 Jak nigdy :D Coś czuje, że moje oceny w 3 gim będą najlepszymi w całej mojej gimnazjalnej edukacji. Dobra, już nie przynudzam. Mam nadzieje, że rozdział się podobał. Buziaki, Raven :*


środa, 6 stycznia 2016

Rozdział 1

   

Obudziłam się jak zwykle, o dziewiątej trzydzieści. Zawsze wstawałam dokładnie o tej godzinie, ponieważ w każdą środę o dziesiątej wychodziłam z Thomasem na miasto. Dziś jednak nie miałam po co szykować się do wyjścia. Tommy'ego już nie było.
   Minęły dwa tygodnie odkąd wyjechał. W ciągu tego czasu rozmawiałam z nim może trzy razy. Za każdym razem przepraszał, że nie ma dla mnie zbyt wiele czasu. Rozumiałam to, w końcu spełniał marzenia. Dostał rolę w filmie "John Lennon ; Chłopak znikąd". Miał wcielić się w postać Paul'a McCartney'a, jednego z członków The Beatles. Wciąż nie mogłam w to uwierzyć. Thomas jednym z Beatles'ów? Niewiarygodne. Już wkrótce miałam zobaczyć swojego przyjaciela na wielkim ekranie. To było takie ekscytujące, a zarazem frustrujące. Co jeśli zdobędzie grono napalonych fanek?
   Nie ukrywam, było mi ciężko. Nie wiedziałam, przez ile czasu go nie zobaczę. Gdybym chociaż znała datę, mogłabym ją odliczać, każdego dnia skreślać kolejne cyfry w kalendarzu. Lecz nie, mi nie dano tej możliwości i musiałam zdać się na łaskę lub niełaskę losu. Tommy nie wiedział dokładnie, kiedy będzie mógł przyjechać do Southwark. Zależało to od tego, jak długą będzie miał przerwę w zdjęciach, jeżeli w ogóle będzie ją miał. Z naszej niedługiej rozmowy telefonicznej wynikło, iż bardzo podoba mu się Nowy York, ludzie na planie są sympatyczni, dobrze się czuje w roli aktora. Jego szczęście było moim szczęściem. Jak to powinno być w przyjaźni.
     O dziesiątej jadłam już śniadanie z moją mamą. Stwierdziłam, ze nie warto marnować dnia i pomyślałam, by przejść się potem po mieście. Może spotkam kogoś znajomego.
- Jak się czujesz? - spytała mama smarując kromkę chleba, między czasie odgarniając kosmyki z ramion. Miała piękne, brązowe włosy, których jej szczerze zazdrościłam. Moje były rude i nieco zniszczone na końcach.
- A czemu pytasz? - zadałam, nie patrząc na nią i maltretując resztę sałatki, pozostałej na moim talerzu.
- Po prostu - odpowiedziała luźno, kładąc nóż obok talerzyka.
- Nie wiem - westchnęłam cicho, biorąc do ręki soczyste jabłko, jedno z wielu leżących w wiklinowym koszu na środku stołu - Brakuje mi go, mamo - wzięłam kęs słodkiego owocu i podparłam brodę wolną dłonią.
  Mama potrząsnęła głową i powiedziała ;
- Przyjedzie szybciej niż ci się wydaje.
Spojrzałam na rodzicielkę wzrokiem pełnym wątpliwości, lecz ona uśmiechnęła się ciepło i poszła do kuchni. Czasami wydawało mi się, że w ogóle mnie nie rozumie.
   W mojej kieszeni wyczułam ruch. Dostałam wiadomość. Zwinnym ruchem wyciągnęłam telefon z kieszeni jeansów i odblokowałam ekran.

  Thomas; Dopiero wróciłem z planu. Padam na twarz. Dobranoc, rudzielcu :*


     Skrzywiłam się, po czym zdałam sobie sprawę ze zmian stref czasowych. Nowy York jest pięć godzin do tyłu, czyli u Thomas'a jest gdzieś po godzinie piątej. Oh, Tommy, w co ty się wpakowałeś, przecież ty kochasz spać - tak jak ja, pomyślałam i zaśmiałam się cicho.

 Przez różnicę czasu ciężko było znaleźć moment, w którym Thomas miałby chwilę, by porozmawiać o normalnej dla nas obojga porze. Pięć godzin różnicy to jednak dość sporo.
- Ava dziś przyjdzie? - spytała mama, przechodząc przez salon z miotełką do ścierania kurzu. Niczym perfekcyjna pani domu.
- Wątpię. Z tego co wiem, jest już z kimś umówiona - oparłam się o ścianę. Tak naprawdę nie była z nikim umówiona... a może była. Bo tak szczerze mówiąc nie wiedziałam. Powiedziałam to na odczepnego.
- Zupełnie jak jej brat - zamyśliła się na chwilę - Wszędzie jej pełno. Nie potrafi usiedzieć w miejscu.
  Miała rację. Ava i Thomas byli pod tym względem do siebie podobni. Nie lubili przesiadywać całymi dniami w domu. Woleli wychodzić na miasto, spotykać się z ludźmi. Tommy ze mną i swoimi kolegami, a Ava z przyjaciółkami z równoległych klas. Nigdy nie byłam z nią szczególnie blisko. Lubiłyśmy się, ale to by było chyba na tyle.  Może to dlatego, że o wiele bardziej dogadywałam się z chłopcami, przez co miałam więcej kolegów, niż koleżanek. Nie lubiłam rozmawiać o lakierze do paznokci, czy też popowych wokalistach. Ja kochałam motocykle, rock'a i dobre jedzenie. Od czasu do czasu pomarudziłam, jak każda dziewczyna. Jak Tommy to znosił? Nie wiem.
   Moja mama natomiast pałała ogromną sympatią do Avy  Często zapraszała ją do nas na kawę bądź ciasto. Obie lubiły plotkować, więc świetnie się dobrały. Ja nie miałam takiego kontaktu z mamą. Nie lubiłam mówić jej o swoim życiu, problemach, Od tego miałam Thomasa, któremu i tak nie mówiłam wszystkiego, żeby nie obarczać go moimi zmartwieniami. A teraz i jego zabrakło.
***
- Poproszę małą filiżankę latte macchiato - zwróciłam się w stronę kelnerki.
 Siedziałam wraz z  Josh'em w "LafCaffe", jednej z moich ulubionych kawiarenek. Subtelny aromat wanili i mielonej kawy unosił się lokalu, wprawiając mnie w dobry nastrój. Miałam szczęście, że spacerując po mieście spotkałam Josha. Nie lubiłam sama przesiadywać w miejscach publicznych.
- A dla pana? - zwróciła się do mojego towarzysza.
- Mokke z dodatkową pianką, proszę - rzucił niedbale i nieco flegmatycznie.
 Gdy kelnerka zniknęła za barem, wznowiliśmy rozmowę.
- Czyli nie masz z nim kontaktu? - dopytywałam bruneta. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Rose...
- Mieć mam - podrapał się po brodzie - Ale doskonale wiemy, że to nie to samo. On ma swoje nowe życie, a ja swoje.
- Chciałabym mieć takie samo podejście - potrząsnęłam głową - Cholernie mi go brakuje.
- Rosie - urwał na chwilę - to nie tak, że mi go nie brakuje. Ale męska przyjaźń jest inna, od tej waszej, "babskiej". Nie zrozumiesz tego i chyba nawet nie chciałabyś zrozumieć - przejechał palcem po krawędzi dębowego stołu.
- Może i masz rację - podparłam dłonią brodę, w oczekiwaniu na mój kawowy napój.
     Do stolika ponownie podeszła kelnerka, tym razem z naszymi zamówieniami. Moje latte macchiato pachniało wspaniale, a smakowało jeszcze lepiej. Tego było mi trzeba. Słodkiej kawy i rozmowy z kimś bliskim. Josh był jednym z przyjaciół Tommy'ego, ale także i moim. Chodź czasami ostro się sprzeczaliśmy, nasza przyjaźń zawsze wychodziła z tego obronną ręką. I to mnie cieszyło. Czasami miewałam swoje nastroje, o czym wszyscy doskonale wiedzieli, ale poza Thomasem, tylko Josh potrafił sprowadzić mnie na ziemię. Teraz, gdy nie ma Sangstera, tylko on mi pozostał.
- Jak twoja babcia? - zagadnęłam, po chwili ciszy.
- Nieco lepiej - upił łyk kawy - Więcej się rusza. Mówi, że już nie czuje ciężaru na płucach.
- To dobrze - uśmiechnęłam się ciepło, co chłopak odwzajemnił. Lubiłam jego babcię. Była bardzo pogodną kobietą, dopóki nie zaczęła mieć problemów z płucami. Niestety, papierosy bardzo się do tego przyczyniły. Przeklinałam dzień, w którym ja sięgnęłam po pierwszą używkę. Miałam wtedy chyba z czternaście lat. Pamiętam, jaki opieprz dostałam od Thomasa. Teraz mnie to śmieszy, ale wtedy bałam się, że się na mnie pogniewa. Gdy był zdenerwowany, jego mina bywała naprawdę przerażająca. Wtedy na mnie krzyczał, a teraz sam pali! W sumie...ja też. Cóż za cholerny nałóg.
- Nad czym tam myślisz?
- Nad niczym - skłamałam, chcąc nie wracać do tematu siedemnastolatka.
- Uważaj, bo uwierzę - zaśmiał się i, ku mojej uciesze, nie dociekał, co zajmowało moje myśli.
       Wychodząc z lokalu zauważyłam, że Josh poprawia swój podkoszulek w lustrze. Kurczę, gdyby nie był moim przyjacielem, prawdopodobnie obejrzałabym się za nim na ulicy. Był wysportowany, opalony, z burzą średniej długości falowanych, brązowych włosów. Miał ładne, szare oczy. Połowa dziewczyn z mojej klasy szalała za nim. I w sumie im się nie dziwię.
- Tak, tak, piękny jesteś - zaśmiałam się - Idziemy.
I wyszliśmy z kawiarenki.
 Nagle ogarnęła mnie myśl, jak dziwnie byłoby chodzić z Joshem. Znając wszystkie upokarzające fakty z jego życia...Nie, za żadne pieniądze! Nieświadomie się zaśmiałam, co nie umknęło uwadze bruneta.
- Co cię tak cieszy?
- Zastanawiałam się, jak to było być z tobą w związku.
Josh chwilowo stanął, zmrużył oczy i przestąpił z lewej nogi na prawą.
- Spokojnie! - wyciągnęłam ręce w geście obronnym - Znając większość twoich sekretów nie byłabym w stanie - wybuchnęłam śmiechem. On doskonale wiedział, które sekrety mam na myśli. Na przykład, gdy miał dziewięć lat, pies sąsiadów gonił go po dzielnicy, zrywając z niego letnie spodenki z hawajskim motywem. A biedak nie miał nic pod spodem. Dlaczego ja to musiałam zobaczyć? Albo, gdy mając piętnaście lat upił się w Nowy Rok, a następnie zwrócił całą zawartość żołądka na ulicę, przed domem moim i Thomasa. A ja musiałam to oglądać każdego kolejnego dnia, dopóki deszcz nie zmył tego z jedni, ponieważ nikomu nie przyszło do głowy, by to sprzątnąć. Tyle chyba wystarczyło...
- Bogu dzięki, że jesteś jedyną dziewczyną, która widziała najbardziej żenujące sceny z mojego życia - objął mnie przyjacielsko ramieniem i ruszyliśmy w stronę mojego domu.


Tak oto prezentuje się pierwszy rozdział. Takie małe wprowadzenie do świata Rose i Thomasa. No i nieziemski Josh <3 Powoli będę ruszać z akcją, niestety nie mogę przyśpieszyć. Nic na razie nie zdradzam, mam nadzieję, że rozdział przypadł do gustu. Coś jeszcze a propos piosenki, ktorą wstawiłam do rozdziału. Przesłuchajcie jej, moim zdaniem jest boska! <3 Fanom rock'a powinna się spodobać :D Buziaki od Raven :*


poniedziałek, 4 stycznia 2016

Prologue

     Stałam oparta o szybę i wpatrywałam się w podjazd sąsiadów. Stało tam czarne, sportowe auto, a obok niego mężczyzna w średnim wieku. Nieco przygarbiony, z lekką, aczkolwiek widoczną, siwizną. Pakował do bagażnika ostatnie torby, robiąc niewielkie przerwy na otarcie potu z czoła. Był środek upalnego lipca. W progu domu pojawiła się drobna osoba pani Tashy ze szklanką lemoniady w ręku, opierająca się o framugę drzwi i wpatrująca się w męża. Gdy tylko ją zauważył, zachęcony gestem ręki, podszedł do niej i wypił przyniesiony przez nią napój. Byli dobrym małżeństwem. Wiedziałam o tym od małego. Nie potrafiłam do końca wyjaśnić, dlaczego tak uważałam, ale tak było.
    Za małżeństwem pojawił się Thomas. Mój Tommy, z którym znam się od dziecka, z którym wygłupiałam się, żartowałam, przytulałam i kłóciłam. Ten, który ocierał moje łzy i rozweselał mnie przy najbliższej okazji. Chłopak, który nienawidził tarmoszenia jego włosów, oraz mówienia do niego Tommy, chodź dla mnie robił wyjątek. Tak, to był on. Stał zmieszany przy rodzicach, zbierając zapewne myśli. Z jednej strony czekała go szansa na spełnienie marzeń o aktorstwie, a z drugiej, była jego rodzina, ja i myśl, że musi nas opuścić. Nie chciałam żeby wyjeżdżał. Naprawdę tego nie chciałam. I chodź wiedziałam, że to egoistyczne, wolałam, by został w Southwark, ze mną. Był dla mnie jak starszy brat, ktoś, kogo nigdy nie miałam, kto był balsamem na moje rany. A teraz miał wyjechać za ocean i mieszkać w Nowym Yorku. Zawsze o tym marzył.
     Spojrzał przelotnie w stronę mojego domu, a gdy spostrzegł, że stoję przy oknie, spojrzał na mnie z nadzieją i czymś jeszcze, czego nie potrafiłam wtedy rozszyfrować. Nie zastanawiając się, ubrałam trampki i wyszłam z domu, przechodząc na drugą stronę drogi. Moje usta ułożyły się w wąską linię, a brwi zmarszczyły. To był znak, że zaraz zacznę płakać.
- Rose... - Chyba chciał coś powiedzieć, ale nie zwróciłam na to uwagi. Wtuliłam się w tors chłopaka, po czym łzy spłynęły strumieniami po policzkach, jednocześnie mocząc Tommy'emu koszulkę. Mówiłam sobie w myślach, że muszę być silna i się otrząsnąć, że przecież on o mnie nie zapomni i wciąż będziemy przyjaciółmi. Ale ja jak głupia płakałam, ponieważ nie zobaczę go przez...nawet nie wiem ile. Kilka tygodni? Miesięcy? Lat? Komunikatory to nie to samo, co normalne spotkanie. Przez Skype'a go nie przytulę, a on z sms'ów nie wyczuje momentu, w którym będzie mi smutno, ponieważ będę mogła to zatuszować. Stwarzać pozory, że jest dobrze, co nie udawało mi się w realnym życiu, ponieważ zawsze widział, kiedy coś się ze mną działo. Cały Thomas.
- Musisz jechać, prawda? - zaśmiałam się przez łzy, zdając sobie sprawę z mojego głupiego pytania.
Tommy również się zaśmiał, lecz nieco ciszej.
- Zobaczymy się tak szybko, jak to będzie możliwe - powiedział, doskonale wiedząc, że właśnie to chciałam usłyszeć i pogłaskał mnie po włosach. Tak jak wtedy, gdy mieliśmy po trzynaście lat. Od tamtego czasu uwielbiał to robić. Twierdził, że moje włosy są tak miękkie w dotyku, że to robi się naprawdę uzależniające. Zaśmiałam się nieznacznie na tę myśl.
   Złapałam go za rękę. Wyglądało to nieco śmiesznie. Moje drobne rączki w jego wielkich dłoniach.
- Tommy...
- Hmm?
- Obiecaj mi...- wyciągnęłam do niego dłoń, składając ją w pięść i wystawiając malutki palec - Że nigdy nie zapomnisz o naszej przyjaźni.
On uśmiechnął się ciepło i powiedział ;
- Obiecuję.
- Przyjaźń na zawsze? - przybliżyłam dłoń do jego torsu.
- Na zawsze - złączył nasze małe palce w haczyki, na znak przysięgi.
      Pan Mark Sangster gestem ręki dał synowi do zrozumienia, że pora jechać. Thomas przytulił mnie ten ostatni raz, a ja po chwili patrzyłam, jak wsiada do samochodu i odjeżdża w prażącym słońcu.
- Do zobaczenia, Tommy - pomachałam mu, chodź on już z pewnością tego nie widział.


No więc tak. Witam na moim nowym blogu :D Opowiadanie będzie nieco luźniejsze, niż Księżyc i Blake, do którego linka zostawiam tu. Tak jak w KIB jest dużo tajemniczości, problemów i stworzeń nadnaturalnych, tak to opowiadanie będzie zupełnie inne. Zahacząjca o problemy rodzinne, rozterki miłosne, perypetie życiowe, o przyjaźń wystawioną na próbę, rozczarowania i kto wie...może jakieś sekrety, historia. Mam nadzieję, że się wam ona spodoba :D
I tak w kwestii organizacji. Informacje będę zamieszczać w rubryce "Aktualności". Będę tę rubrykę często edytować i podawać terminy pojawienia się rozdziałów oraz inne tego typu sprawy.
Buziaki :* / Raven.